Czy mężczyzna może zrozumieć kobietę?

Czy mężczyzna może zrozumieć kobietę?

Od najmłodszych lat uczymy się, że przedstawiciele odmiennych płci różnią się od siebie niczym przybysze z różnych planet. Co miesiąc prawie 1000 zapytań wpisywanych w wyszukiwarki brzmi: „Jak zrozumieć kobietę?”. Każdy z nas chciałby poznać tajemny sposób na pojęcie złożonych mechanizmów kierujących emocjami, sposobem myślenia i zachowaniem naszych partnerów. Ale czy rzeczywiście jest między nami aż tak duża przepaść? A może kobiety i mężczyźni dogadywaliby się bez problemu, gdyby tylko otworzyli się na drugą stronę relacji i nie wmawiali sobie, że rozmawiają z przedstawicielem innego świata?

Lubimy myśleć, że nasza rzeczywistość jest stała, zrozumiała i można ją opisać za pomocą prostych zasad oraz twierdzeń. Przewidywalność sprawia, że czujemy się bezpiecznie. Czasami wolimy uwierzyć w coś, co nie jest dla nas przyjemne i korzystne, niż radzić sobie z niepewnością. Ta ogólna tendencja stanowi jedną z przyczyn, dla których tak chętnie tworzymy stereotypy i im hołdujemy. Jest to naturalna skłonność i sposób, w jaki społeczeństwo radzi sobie z nadmiarem informacji docierających z otoczenia. Nie jesteśmy w stanie objąć rozumem całej złożonej rzeczywistości, w związku z czym lubimy tworzyć kategorie, generalizować i formułować różnego rodzaju schematy oraz skrypty mówiące nam, jak powinniśmy się zachowywać w konkretnych sytuacjach. Niestety, stereotypy mogą ułatwiać życie jednym, zaś utrudniać drugim. Uproszczenia i uogólnienia bywają krzywdzące, ponieważ każdy z nas jest inny, a większość ludzi dąży do zaznaczenia własnej indywidualności. Nie lubimy być trybikami i nie chcemy być postrzegani wyłącznie jako część grupy. Zwłaszcza, że nie ma możliwości, by zbiory te były tak jednorodne, jak nam się wydaje. Schematy i stereotypy być może pomagają nam poczuć, że świat jest zrozumiały, jednak jednocześnie zafałszowują jego obraz.

Nic dziwnego, że poradnik pt. „Mężczyźni są z Marsa, a kobiety z Wenus” autorstwa Johna Graya zyskał tak wielką popularność. Książka i opisywane w niej teorie stanowią odzwierciedlenie wiary w dychotomię społeczeństwa, wyznawaną przez ogromną rzeszę osób. Gray powielał stereotypy na temat każdej z płci, twierdząc, że kobiety mają nieustanną potrzebę rozmawiania o swoich emocjach, zaś mężczyźni wolą działać, a od „przegadywania” problemów wolą czas spędzany w samotności. Wiele z jego stwierdzeń opierało się na ogólnikach, lubił generalizować i naginać fakty, by potwierdzały jego teorię. Mimo to wiele osób potraktowało jego publikację niczym wyrocznię, szukając w niej odpowiedzi na wszystkie problemy komunikacyjne w swoich związkach. Z jednej strony można się w tym dopatrywać pozytywnych skutków: część osób zrozumiała, że kłótnie nie zawsze stanowią dowód na złą wolę drugiej strony. Często wynikają z naturalnych różnic między partnerami – bo przecież nawet najlepiej dobrani i najbardziej kochający się ludzie nie mogą być identyczni. Z drugiej jednak strony, ogromna liczba czytelników uznała, że porozumienie między przedstawicielami obu płci jest po prostu niemożliwe, ponieważ są od siebie tak odmienni jak mieszkańcy dwóch różnych planet. Wszystkie kłopoty w komunikacji, nieporozumienia i niedopasowania zaczęto tłumaczyć odmienną budową mózgu kobiet i mężczyzn. Jak nietrudno się domyślić, taki sposób myślenia nie pomaga otworzyć się na drugą osobę i wejść z nią w dialog. Po co, skoro i tak nie da się z nią dogadać?

Dzisiejsze czasy mogą być trudne dla osób o konserwatywnych poglądach, lubujących się uproszczeniach i stereotypach. Jakiś czas temu tradycyjne role płciowe zwyczajnie odeszły do lamusa. Kobiety robią kariery, zajmują kierownicze stanowiska, są świetnymi kierowcami, a także nie zawsze marzą o białej sukni i gromadce dzieci. Mężczyźni korzystają z urlopów ojcowskich, sprzątają, gotują, znajdują satysfakcję w wychowywaniu dzieci i dbaniu o dom, nie boją się łez i bywają bardzo wrażliwi. Jednym z głównych czynników, które przesądziły o takim stanie rzeczy, było wynalezienie skutecznej antykoncepcji. W czasach, w których kobiety większość życia spędzały w ciąży, a zdobywanie pieniędzy i pożywienia wiązało się z pracą fizyczną, obie płcie musiały dostosować się do panujących warunków. Panie potrzebowały pomocy i ochrony, a w zamian pełniły podległą funkcję w małżeństwie. Na szczęście dziś nie ma żadnego powodu, by powielać ten przestarzały układ. Zwłaszcza, że nie był on korzystny dla żadnej ze stron, ponieważ nie pozwalał jednostkom na bycie sobą i zaspokajanie własnych potrzeb. Los każdego był z góry przesądzony i nikt nie pytał, czy mu to odpowiada. Dziś jest inaczej i powinniśmy to docenić – między innymi poprzez odrzucenie ograniczających nas schematów myślowych. Skoro możemy być tym, kim chcemy, dlaczego mielibyśmy z tego nie korzystać?

Niestety, pomimo zmian społecznych, wiele osób wciąż wierzy w to, że płeć jest głównym czynnikiem determinującym cechy charakteru oraz zachowania. W dodatku z góry zakładają, że każda różnica ma podłoże biologiczne i wrodzone. Innymi słowy: nie zdają sobie sprawy z tego, że niekoniecznie urodziliśmy się tacy, jacy jesteśmy – w dużej mierze staliśmy się tacy w toku całego naszego życia. Psychologowie od lat zastanawiają się, co ma większy wpływ na naszą osobowość, style postępowania oraz ewentualne zaburzenia: geny czy środowisko? Odpowiedź na to pytanie nie jest prosta, ponieważ bardzo trudno oddzielić jedne wpływy od drugich w prawdziwym życiu. Nie możemy przecież zamknąć żywych dzieci w laboratorium i sztucznie kontrolować każdego aspektu ich rozwoju.

Zastanówmy się więc, skąd mogą się brać różnice między płciami. Bo przecież nietrudno zauważyć, że dziewczynki w istocie częściej bawią się lalkami, a chłopcy samochodami. To prawda, że mężczyźni rzadko noszą róż, dbają o swoją urodę oraz zostają przedszkolankami, a kobiety znacznie rzadziej od nich rozbudowują swoją masę mięśniową na siłowni, wykonują pracę zawodowego kierowcy czy potrafią naprawić kran. Warto jednak zwrócić uwagę na przekazy, jakie otrzymujemy od otoczenia już od pierwszych dni naszego życia. Nie bez powodu pierwszym pytaniem na sali porodowej lub po badaniach prenatalnych bywa: „Chłopiec czy dziewczynka?”. Dla społeczeństwa jest to informacja mająca pozwolić przewidzieć przyszłe cechy i zachowania noworodka oraz sposób, w jaki będą go traktowali członkowie rodziny. W tym wieku wszystkie ubrane dzieci wyglądają podobnie – jedynym, co odróżnia jedną płeć od drugiej, są narządy płciowe. Aby uniknąć pomyłek, rodzice często ubierają swoje dzieci w stereotypowe barwy: różową w przypadku dziewczynek i niebieską dla chłopców. Kupują im inne zabawki, a także czytają bajki uczące tradycyjnych ról płciowych. Promują i karzą inne zachowania. Dziewczynki wciąż słyszą, że mają być uczynne, miłe i wrażliwe, a chłopcy – że nie wolno im płakać. Kiedy ktoś chce skomplementować dziecko płci żeńskiej, mówi, ze jest śliczne i grzeczne, zaś chłopiec usłyszy raczej, że jest charakterny, pełen energii i silny. Trudno oczekiwać, by tyle różnych technik wpływu nie miało żadnych konsekwencji dla naszego rozwoju. Na zewnętrzne źródło tego stanu rzeczy wskazują również zmiany, jakie zaszły w tej kwestii w ostatnich latach. Mężczyźni coraz częściej interesują się modą, troskliwie zajmują się dziećmi i pozwalają sobie na słabość, a kobiety chętnie realizują się w pracy, uprawiają przygodny seks oraz interesują się motoryzacją. Społeczne przyzwolenie na takie zachowania sprawiło, że coraz odważniej przełamujemy stereotypy. Co może świadczyć tylko o tym, że wcześniej nie robiliśmy tego głównie ze względu na lęk przed ostracyzmem społecznym, a nie dlatego, ze tego typu rzeczy są dla nas nienaturalne.

Psychologowie z amerykańskiego University of Rochester oraz Washington University, profesor Harry Reis i doktor Bobbi Carothers przeprowadzili metaanalizę 13 różnych badań, mających na celu ustalenie, czy dotychczas panująca teoria płci ma odzwierciedlenie w rzeczywistości. Ponad 13 tysięcy osób zostało w nich przebadanych pod kątem 122 różnych cech osobowości – od empatii, seksualności oraz ekstrawersji, aż po upodobania naukowe i zainteresowania. Rzeczywiście, okazało się, że te ostatnie można do pewnego stopnia przewidzieć na podstawie informacji o płci (kobiety faktycznie częściej zajmują się kosmetykami i modą, a mężczyźni – boksem i motoryzacją). Jednak podobna zależność nie wystąpiła w odniesieniu do cech osobowości. Zarówno kobiety, jak i mężczyźni mają równe szanse na bycie osobami empatycznymi, odważnymi, władczymi czy uległymi. Członkowie tej samej grupy różnią się między sobą bardziej niż statystyczni przedstawiciele każdej z nich. Innymi słowy: każdy z nas jest inny, a płeć nie ma tu większego znaczenia.

„Gdy coś pójdzie nie tak między partnerami, ludzie często obarczają winą płeć drugiego partnera. Takie uproszczone ramy mogą być szkodliwe w kontekście związków partnerskich” – przekonuje profesor Harry Reis. Trudno się z tym nie zgodzić. Jeśli od dłuższego czasu masz wrażenie, że ty i twoja ukochana osoba mówicie różnymi językami, być może tak jest w istocie. Para, która nie może się dogadać, nie doświadcza tych problemów ze względu na różnice płciowe. Konflikty pojawiają się także w związkach homoseksualnych – gdyby płeć była czynnikiem przesądzającym, takie pary nigdy by się ze sobą nie kłóciły. Czasami warto uświadomić sobie, że nieustające spory, nieporozumienia i sprzeczne potrzeby mogą wynikać z niedopasowania partnerów. Być może łatwiej wmawiać sobie, że winę ponosi konstrukcja naszych mózgów, jednak prawda jest znacznie bardziej trywialna – porozumienie między kobietą a mężczyzną jest jak najbardziej możliwe, o ile właściwie ulokujemy swoje uczucia. A jeśli w naszym (ogólnie udanym) związku pojawią się niesnaski, należy rozwiązać je poprzez dialog, z empatią i zrozumieniem. Na przeszkodzie dobrej komunikacji nie stoi dychotomia płciowa, a upór, chęć postawienia na swoim oraz… hołdowanie stereotypom. Czas z nimi skończyć! Kobiety nie są z Wenus, a mężczyźni nie pochodzą z Marsa – wszyscy urodziliśmy się na ziemi i jeśli będziemy tego chcieli, z pewnością znajdziemy wspólny język.

Jak nie zwariować z miłości?

Jak nie zwariować z miłości?

Wielu z nas marzy o szalonej, płomiennej miłości. Jednocześnie wiemy, że nie warto „tracić głowy” dla ukochanej osoby, a burza hormonalna nie powinna przysłaniać nam zdrowego rozsądku. Ale jak pogodzić te dwie kwestie? Czy można się zakochać i pozostać przy zdrowych zmysłach? Jak sprawić, by nasza miłość nie odebrała nam umiejętności trzeźwego myślenia i nie przesłoniła całego świata?

Podobno przynajmniej raz w życiu trzeba kompletnie zwariować z miłości. Wybuch namiętności bywa bardzo gwałtowny i trudny do poskromienia. Jest to niezwykle przyjemny stan, podczas którego czujemy się jak pod wpływem środków odurzających: wydaje nam się, że wszystko jest możliwe, a rzeczywistość maluje się w samych jaskrawych barwach. Ukochana osoba jest w naszych oczach perfekcyjna i pozbawiona wad. Zakochany człowiek zachowuje się trochę jak niespełna rozumu: traci zainteresowanie dotychczasowymi pasjami, jego ogląd świata jest zaburzony, odczuwa nagły przypływ energii, nierzadko nie może spać i jeść. Niestety, im większe „szaleństwo”, tym bardziej bolesny okazuje się powrót do szarej rzeczywistości. Taki stan nie może bowiem trwać wiecznie: wiecznie przyspieszone bicie serca, niespokojny oddech i gwałtowne zmiany nastroju na dłuższą metę nie pozwoliłyby nam normalnie funkcjonować, a każdy, nawet najwspanialszy człowiek ma wady i słabości, które prędzej czy później poznamy. W dodatku kiedy jesteśmy zakochani, często popełniamy ogromne błędy i robimy głupstwa, za które później przychodzi nam słono płacić. Wydaje się więc, że lepiej  unikać wielkich porywów serca, by nie narażać się na rozczarowania i cierpienie. Z drugiej jednak strony, każdy z nas pragnie wielkiej miłości i emocji, które pozwolą nam poczuć, że naprawdę żyjemy. Ale czy istnieje jakikolwiek sposób, by pogodzić te dwa rozbieżne cele?

Skąd się bierze namiętność? Wiele par z wieloletnim stażem narzeka, że ich uczucia względem siebie zmieniły się w trakcie trwania relacji. Na początku były gwałtowne i nieokiełznane, a z czasem wielką chemię zastąpiły spokój, wzajemne zaufanie i poczucie bezpieczeństwa. Skończyły się spontaniczne randki, nerwowe oczekiwani na telefon i przyspieszone bicie serca na widok ukochanej osoby. Oczywiście, to nie oznacza, że między partnerami nieuchronnie pojawia się obojętność – wiele małżeństw wciąż cieszy się udanym życiem seksualnym, wzajemnym pociągiem i silnymi uczuciami. Są one jednak nieco inne niż na początku. Istotą zauroczenia i namiętności jest bowiem… niepewność. Właśnie dlatego jej wybuch przypada na etap, w którym nie znamy jeszcze zbyt dobrze drugiej osoby, nie jesteśmy pewni, czy jej na nas zależy ani tego, w jaką stronę podąża nasza relacja. Wraz z rozwojem związku w naturalny sposób dążymy do zobowiązania i bycia ze sobą na co dzień, dzięki czemu lepiej się poznajemy i czujemy się ze sobą coraz bardziej bezpiecznie.

Wybuchy namiętności mogą być bardzo przyjemne, jednak czasem powinny wzbudzać naszą czujność. Czym innym są „motyle w brzuchu” na widok niedawno poznanej, atrakcyjnej osoby, a czym innym – huśtawka nastrojów spowodowana ciągłymi kłótniami, rozstaniami i powrotami. Nieustanny strach przed utratą ukochanej osoby sprawia, że chwile bliskości smakują szczególnie dobrze. Jednak tak chwiejna relacja nie jest zdrowa – nie warto tracić głowy i podporządkowywać swojego życia toksycznemu związkowi.

Drugą kwestią, o jakiej zawsze należy pamiętać, jest niepodporządkowywanie całego swojego życia jednej jego dziedzinie. To normalne, że nasze priorytety ulegają zmianie, kiedy się zakochujemy. Nagle okazuje się, że zamiast poświęcać się swojej pasji lub pracować po godzinach, by zarobić więcej pieniędzy, wolimy spędzić ten czas z ukochaną osobą. Jednak nie warto pozwalać, by nowa, krótkotrwała relacja zmieniła całe nasze życie. Zauroczenie nie usprawiedliwia zaniedbywania obowiązków i przyjaciół. Nie należy również zdradzać swoich dotychczasowych wartości w imię nowego związku. Jeśli do tej pory byliśmy przeciwni romansowaniu z zajętą osobą, nie róbmy tego tylko dlatego, że się nią zauroczyliśmy. Jeśli nasz partner ma zupełnie inne potrzeby, marzenia i plany na przyszłość, również nie zobowiązujmy się, że zmienimy dla niego swoje podejście do życia. Ukochana osoba powinna nas wspierać i sprawiać, że jesteśmy najlepszą wersją samych siebie, a nie powodować, że zapominamy o sobie i zdradzamy własne ideały.

Początki związku to czas, w którym patrzymy na obiekt swoich uczuć przez różowe okulary. Wydaje nam się najatrakcyjniejszą, najmądrzejszą i najbardziej interesującą osobą, jaką kiedykolwiek spotkaliśmy. Nie możemy jednak podchodzić do niego zupełnie bezkrytycznie. Nawet najlepszy człowiek nie jest pozbawiony wad, a im szybciej je dostrzeżemy, tym mniejsza szansa, że zwiążemy się z kimś, kto zupełnie do nas nie pasuje. Warto przyjrzeć się ukochanemu człowiekowi jak najbardziej trzeźwo. Warto w tym celu opisywać sobie różne sytuacje z jego udziałem tak, jakbyśmy byli kronikarzami. Co się zdarzyło? Co zrobił nasz partner? O czym to świadczy, na jakie cechy wskazuje? Namiętność z czasem staje się mniej intensywna, więc nie może być jedyną rzeczą, która łączy parę. Musimy poważnie zastanowić się nad tym, czy nasze cele są zbieżne, a cechy osobowości kompatybilne. Krótko mówiąc: czy jesteśmy w stanie nie tylko się kochać, ale również przyjaźnić i wspierać w rozmaitych życiowych sytuacjach.

Dlaczego łatwiej kochać na odległość? – Ośrodki Terapii

Dlaczego łatwiej kochać na odległość? – Ośrodki Terapii

Związek na odległość uchodzi za coś trudnego, a nawet niemożliwego do utrzymania. Z tego powodu osoby, które na co dzień radą sobie z rozłąką, często myślą, że trwanie ich relacji jest wielkim sukcesem i świadczy o ogromnym uczuciu. W rzeczywistości jednak zdarza się, że miłość na odległość jest… znacznie łatwiejsza. Jak to możliwe? Czy życie w oddaleniu od siebie można w ogóle porównywać do mieszkania razem i współdzielenia codzienności? Dlaczego łatwiej kochać na odległość?

Związki na odległość to kontrowersyjny temat. Wiele osób uważa, że w takiej relacji bliskość jest zupełnie niemożliwa. Inni podziwiają partnerów znajdujących się z dala od siebie, utożsamiając ich sytuację z wielkim zaangażowaniem, wytrwałością i gorącymi uczuciami. A jak jest naprawdę? Czy jeśli wytrzymaliśmy z kimś w relacji na odległość przez wiele lat, możemy być pewni siły swojej miłości i tego, że bylibyśmy równie szczęśliwi, dzieląc ze sobą codzienność?

Rozmawiając o związku na odległość, warto uświadomić sobie, że każdy definiuje relację romantyczną w zupełnie inny sposób. Wszystko zależy od naszych poglądów, dotychczasowych doświadczeń, wzorców rodzinnych oraz potrzeb emocjonalnych. Istnieją zarówno takie osoby, którym wystarczą częste rozmowy przez telefon, jak i te, które nie wyobrażają sobie bliskości bez dotyku i kontaktu twarzą w twarz. Dla jednych małżeństwo to przede wszystkim wspólne nazwisko, konto bankowe i dzieci. Inni kładą nacisk na codzienną obecność, wspólne spędzanie czasu oraz dzielenie się domowymi obowiązkami. Nietrudno się domyślić, że dla tych pierwszych związek na odległość będzie jedną z mieszczących się w normie opcji, a dla drugich – czymś kompletnie nieakceptowalnym. Trudno mówić o jakimś jednym, uniwersalnym wzorcu miłości, który odpowiadałby wszystkim. Grunt, by znaleźć drugą osobę, która będzie podzielała nasze poglądy i potrzeby. Z pewnością należy jednak zdawać sobie sprawę z tego, że związek na odległość jest czymś zupełnie innym niż wspólne mieszkanie. Aby miał szansę przetrwać i nie stał się fikcją, należy wypracować nowe strategie budowania wspólnoty, okazywania uczuć i ich podsycania. Nie wystarczy przecież tylko się w kimś zakochać – znacznie ważniejsze jest to, jak układają się nasze kontakty później i co robimy, by były jak najbardziej satysfakcjonujące dla obu stron.

Nie ulega wątpliwości, że utrzymanie takiej relacji dla niektórych może być bardzo trudne, a nawet niemożliwe. Dla wielu osób wyzwaniem jest wierność osobie, która jest daleko – a więc seksualna wstrzemięźliwość. Każdy z nas potrzebuje dotyku i kontaktu fizycznego z drugim człowiekiem. Bliskość tego rodzaju to nie tylko seks, ale również pocałunki, przytulanie, trzymanie się za ręce itp. Związek na odległość pozbawia partnerów możliwości codziennego bycia ze sobą. Dla osób potrzebujących dużej dawki czułości taki układ może być nie do zaakceptowania. Często nie zdajemy sobie sprawy z tego, jak wiele czynników wpływa na nasze przywiązanie do drugiego człowieka. Patrzenie sobie w oczy, dźwięk głosu, obserwowanie gestów i mimiki, wspólne aktywności, a nawet spędzanie czasu w tym samym pomieszczeniu to kwestie, które nieodłącznie wiążą się z mieszkaniem w jednym domu. Te wszystkie drobne kwestie sprawiają, że stajemy się sobie bliżsi. Nie bez znaczenia jest także jedna z najważniejszych funkcji stałych związków, czyli wspieranie się w codziennych obowiązkach i problemach. Dzielenie się różnymi zadaniami, wspólne radzenie sobie z kłopotami czy wyręczanie się nawzajem w dziedzinach, które nie są najmocniejszą stroną naszego partnera to zachowania, które dają nam poczucie bezpieczeństwa, wsparcie i realne korzyści z relacji z drugą osobą. Kobieta, która na co dzień sama wychowuje dzieci, bo jej mąż pracuje za granicą lub jest marynarzem, na co dzień funkcjonuje niemal jak samotna matka. Nie może liczyć na to, że ktoś przejmie choć część jej obowiązków lub zrobi jej herbatę po ciężkim dniu. Dla niektórych z pewnością taki układ mógłby okazać się zbyt trudny. Wiele związków rozpada się z tego powodu, co sprawia, że związki na odległość uchodzą za te zdecydowanie trudniejsze do utrzymania. I pewnie w wielu przypadkach tak właśnie jest, jednak w innych… może się okazać, że kochanie kogoś, kogo nie ma w pobliżu, jest znacznie łatwiejsze. Jak to możliwe?

Największym „ułatwieniem” w takich relacjach jest tęsknota, która często bywa wymieniana jako ich główna wada. Warto jednak zauważyć, co się z nami dzieje, gdy brakuje nam ukochanej osoby. Nie dostrzegamy wówczas jej wad czy słabości. Zapominamy o tym, co złe, a skupiamy się na samych superlatywach, idealizując partnera. W naszej głowie staje się on najatrakcyjniejszą, najmilszą i najmądrzejszą osobą na świecie. Tęsknimy za jej wsparciem, dotykiem, poczuciem humoru czy urokiem osobistym, na dalszy plan spychając lenistwo, konfliktowość czy skłonność do pesymizmu. Idealizujemy wspomnienia, a nasze uczucia wydają się głębsze i bardziej żarliwe. Kiedy się spotykamy, jesteśmy jak zauroczone nastolatki. Nasza namiętność sięga zenitu, a my nie możemy nacieszyć się sobą nawzajem.

No właśnie… Związek na odległość przypomina trochę wieczne randkowanie. Nie widujemy się na co dzień, a każde spotkanie jest dla nas świętem. Wkładamy wówczas więcej wysiłku w to, jak wyglądamy i jak się zachowujemy. Spędzamy czas w wyjątkowych miejscach i robimy wszystko, by te chwile były jak najbardziej warte zapamiętania. Kiedy związek toczy się „zwyczajnym” torem, siłą rzeczy w relację wkrada się rutyna. Na początku widujemy się rzadziej, ale za to do każdej randki przygotowujemy się z dbałością o najmniejsze szczegóły. Chłopak nie widuje swojej dziewczyny bez makijażu, w dresie czy z wałkami na głowie. Nie wie, że od czasu do czasu potrzebuje spędzić cały dzień w łóżku, oglądając komedie romantyczne i zajadając się lodami. Ona z kolei nie ma pojęcia, że jego ulubionym „domowym” strojem jest stary, dziurawy t-shirt z wielką plamą na przodzie. Nie potyka się o jego skarpetki zostawione na podłodze i nie musi znosić jego krzyków podczas oglądania meczów z kolegami. Przedstawione sytuacje są, oczywiście, bardzo stereotypowe, a rzeczywistość może być zupełnie inna. Mimo wszystko, każdy z nas ma swoje dziwactwa i irytujące zwyczaje. Nikt nie biega po mieszkaniu w seksownych kreacjach i nie spędza godziny przed lustrem, zanim zasiądzie przed telewizorem. Można powiedzieć, że tylko najbliżsi znają naszą „najbardziej prywatną”, domową stronę. I nie da się ukryć, że bywa ona nieco mniej atrakcyjna niż nasz publiczny wizerunek. Zamieszkanie z partnerem to kolejny etap związku, który wiąże się z pogłębieniem bliskości, ale również wieloma próbami dla wzajemnej fascynacji. Związek na odległość przez wiele lat funkcjonuje w tej pierwszej, najbardziej powierzchownej fazie, w której nie ma miejsca na katar, chrapanie oraz sprzeczki o to, kto pozmywa naczynia.

Trzeba przyznać, że to właśnie tego typu kwestie stanowią prawdziwe wyzwanie na wspólnej drodze. Nie bez powodu wiele par decyduje się na rozstanie tuż po tym, jak zdecydują się na mieszkanie w jednym domu. Często dopiero wtedy okazuje się, że partnerzy nie mają ze sobą aż tak dużo wspólnego, jak myśleli, a ich zwyczaje i oczekiwania dotyczące podziału obowiązków kompletnie się ze sobą rozmijają. Jedno lubi spędzać czas aktywnie, a drugie preferuje wieczory z książką lub filmem. Jedno chce oglądać w telewizji programy typu reality show, drugie przełącza na seriale. Dla jednego dom jest azylem, w którym lubi spędzać czas tylko z najbliższymi, a drugie potrzebuje do szczęścia bujnego życia towarzyskiego. Do tego wszystkiego mogą dojść rozbieżności w preferowanej diecie, nawyki związane z dbaniem o porządek czy samo podejście do czystości w mieszkaniu. Dla jednych rzeczy porozrzucane w pokoju i góra naczyń w zlewie to normalne rzeczy, inni nie są w stanie ich zaakceptować. Najczęstszym punktem spornym jest jednak podział domowych obowiązków. Czy powinien on być tradycyjny, czy jednak partnerski? Czy będziemy robili te same rzeczy na zmianę czy raczej podzielimy się sferami, nad którymi będziemy sprawowali pieczę? Wbrew pozorom, to właśnie takie, pozornie błahe sprawy, potrafią bardzo negatywnie wpłynąć na satysfakcję ze wspólnego życia. Oczywiście, przy odrobinie dobrej woli, można poradzić sobie z tymi przeszkodami, jednak znacznie łatwiej jest wtedy, gdy takie problemy po prostu nas nie dotyczą. Nietrudno dogadać się, gdy spędzamy ze sobą tylko niektóre dni. Wtedy znacznie łatwiej jest się dostosować do drugiej osoby, bo przecież wiemy, że to wyjątkowa sytuacja, a za chwilę wrócimy do „normalności”.

Cóż, będąc ze sobą na odległość, w rzeczywistości prowadzimy dwa odrębne życia. Mieszkamy osobno, mamy własną przestrzeń, swoje zwyczaje, rutynę dnia i aktywności. Możemy spotykać się z przyjaciółmi, kiedy chcemy, nie pytając partnera o zdanie. Chodzimy na siłownię, do kina czy do restauracji, kiedy mamy na to ochotę. Jemy to, co chcemy i sprzątamy wtedy, kiedy czujemy taką potrzebę. Nie musimy dostosowywać się do potrzeb oraz planu dnia ukochanej osoby. Nie mamy okazji pokłócić się o niepowieszone pranie czy niepościelone łóżko. Oczywiście, nie oznacza to, że jest nam obiektywnie lepiej czy łatwiej. Być może jest nam nawet znacznie trudniej, ale, paradoksalnie, nasza miłość kwitnie. Ponadto niejedna para z długim stażem zgodziłaby się ze stwierdzeniem, iż wiele kłótni i sprzeczek nie ma wyraźnego, obiektywnego powodu. Zdarzają się wtedy, gdy co najmniej jeden z partnerów ma zły humor, trudny czas w pracy lub odreagowuje w domu przykrości, które sprawił mu ktoś inny. Spotykając się jedynie od czasu do czasu, zwykle unikamy takich dni, zwłaszcza, że sama perspektywa zobaczenia ukochanej osoby sprawia, że czujemy się wspaniale.

Czy to znaczy, że miłość na odległość nie jest prawdziwa? Oczywiście, że nie. Każda para, niezależnie od sytuacji i stylu życia, mierzy się z jakimiś problemami. Najważniejsze są zaufanie, wierność i lojalność wobec partnera. Jednak jeśli chcemy kogoś naprawdę poznać, warto dzielić z nim codzienność. Dopiero wtedy możemy naprawdę przekonać się o tym, na ile do siebie pasujemy oraz jaka jest siła naszego uczucia. Szkoda byłoby się przekonać, że po wielu latach wyznawania sobie miłości przez telefon kilka niezmytych naczyń jest w stanie zniszczyć nasz związek.