Wielu osobom może się wydawać, że takich ludzi jak ja ten problem nie dotyczy. Sama tak myślałam. Problem z alkoholem? Zawsze kojarzyło mi się to z upadkiem. Mentalnym, psychicznym i społecznym. Coś co dotyka ludzi na samym dnie życia. W miejscu, do którego nikt nie chce trafić i przed którym od dziecka wszyscy nas przestrzegają. W końcu jak ktoś wykształcony, z dobrą pracą i życiem, które na pozór wydaje się idealne – może zrównać się psychicznie z tym, dla którego alkohol jest jedynym rozwiązaniem? Ze względu na zajmowane stanowisko chciałabym anonimowo przedstawić swoją historię, aby ostrzec innych przed tym, co może dziać się tuż obok nich, kiedy sami tego nie zauważają. Jest to także dla mnie element terapii, aby móc raz na zawsze rozprawić się z przeszłością.

Pochodzę z dobrego domu, w którym oboje rodziców zawsze pracowało. Od dziecka wpajano mi, że edukacja jest najważniejsza i kluczowa w walce o lepszą przyszłość. I choć nie mówiono mi tego wprost, zawsze miałam takie wewnętrzne poczucie, że muszę odnieść sukces. Nie tylko sama dla siebie, ale również dla innych. Potrzebowałam uznania – nawet jeśli nie takiego bezpośredniego, to lubiłam czuć, że coś mi się udało. Szło mi to całkiem dobrze. Zawsze byłam najlepszą uczennicą i ulubienicą nauczycieli. Wygrywałam konkursy, a na uczelnię dostałam się jeszcze przed rekrutacją. Na studiach stroniłam od imprez czy wyjść, skupiałam się na egzaminach i kołach naukowych. Kiedy inni martwili się o to, czy uda im się znaleźć staż, ja już miałam wiele ofert pracy od okolicznych firm. Wtedy byłam szczęśliwa. Porównywałam się do rówieśników, którzy przy moich osiągnięciach wypadali po prostu marnie. Po obronie przez 3 lata pracowałam w firmie z branży IT, jednak to było dla mnie za mało, więc postanowiłam założyć własną firmę, którą prowadzę do dzisiaj. Pamiętam ile emocji temu towarzyszyło. I ten podziw oraz zazdrość w oczach innych, że w tak młodym wieku udało mi się założyć coś, co należało tylko do mnie. Czułam się spełniona, pomimo faktu, że zatrudniałam zaledwie 7 osób. Wraz z rozwojem pojawiało się więcej pracowników, a moja rola zeszła na dalszy plan. Choć cały czas podejmowałam wszystkie ważne decyzje, to nie byłam niezbędna do jej funkcjonowania. Doszłam do momentu, w którym miałam tak naprawdę wszystko, o czym zawsze marzyłam. I poczułam pustkę. Pierwszy raz w moim życiu miałam wrażenie, że nie mam o co walczyć, ani do czego dążyć. W szafce zauważyłam wino, które otrzymałam w ramach prezentu świątecznego. Chciałam wypić jeden kieliszek, który nie wiadomo w jaki sposób przerodził się w pół butelki. Ten wieczór zapamiętam do końca życia, ponieważ zapoczątkował coś, czego nie spodziewałam się przeżyć, nawet w najgorszych scenariuszach. Kolejnego dnia obudziłam się z ogromnym bólem głowy i silnym uczuciem pragnienia, wobec czego zostałam w domu. Przytłoczona przez ogarniającą mnie samotność oraz bezsilność przypomniałam sobie o butelce. W ten sposób minął mi kolejny wieczór – a w zasadzie tydzień. Poinformowałam pracowników, że zachorowałam i szybko się nie pojawię. Każdy dzień wyglądał tak samo, choć bóle głowy zaczynały zanikać. Nie widziałam w sobie żadnego problemu, a nie miałam nikogo bliskiego, aby mógł zauważyć, że coś jest ze mną nie tak. Przez te wszystkie lata pogoni za sukcesem, nie zwracałam uwagi na ludzi. Po tygodniu musiałam wrócić, ponieważ czekały mnie ważne spotkania z klientami. Można się domyślić zakończenia – została wypowiedziana nam umowa, na rzecz innej firmy. Pierwszy raz w życiu poczułam smak porażki. Zaczęłam sama się obwiniać.  Nie wytrzymałam i postanowiłam znaleźć ukojenie w kolejnej butelce wina, po którą pojechałam do innego miasta, bo nie chciałam aby uznano mnie za alkoholiczkę – w końcu to tylko jedna butelka. Takie wyprawy stały się stałym elementem każdego mojego dnia, zmieniała się tylko marka i ilość. Niestety okazało się, że to co przynosiło efekt na chwilę, miało straszne skutki. A fakt, że byłam z tym wszystkim zupełnie sama, tylko potęgował narastanie problemu. Zaczęłam zabierać alkohol do pracy – początkowo w termosie do kawy, tłumacząc sobie, że jest to tylko miły dodatek do pracy na rozluźnienie. Doszło do tego, że zamykałam się w pracy na klucz, sam na sam z butelką. Cały czas się usprawiedliwiałam i coraz więcej myślałam, ale oczywiście w żadnym wypadku o szkodliwości tego, co robiłam. Przyczyn swoich depresyjnych zachowań doszukiwałam się w swoim wieku – większość osób miało już stabilną pracę i rodzinę, a moją jedyną motywacją, która dawała mi radość z powrotu do domu, była nieograniczona niczym chęć spożywania wina, bez konieczności ukrywania się przed nikim. Wielkimi krokami zbliżało się spotkanie, dzięki któremu moja firma mogła wejść na zupełnie nowy rynek. Wszyscy pracownicy przygotowywali prezentacje, analizy i raporty. Była to ogromna szansa dla nas wszystkich. A ja? Ja przekładałam. Z dnia na dzień, tygodnia na tydzień. Wolałam samotnie zatapiać się w kolejnych kieliszkach i zapominać o tym co mnie otacza. Pierwsze światełko w tunelu pojawiło się, kiedy zdecydowałam się na spotkanie z psychologiem. Mylnie można pomyśleć, że zdałam sobie sprawę z problemu. Prawdą jednak jest to, że udałam się tam tylko ze względu na rekomendację jednej z ważnych klientek, która zaparcie twierdziła, że posiadanie własnego psychologa jest niezbędne dla osób na wysokich stanowiskach. Nie chciałam stracić kolejnego źródła dochodu więc postanowiłam spróbować. Pierwsze spotkanie przebiegło pomyślnie. Czułam jakby ktoś naprawdę mnie słuchał i rozumiał. Niestety na drugim spotkaniu stało się coś, co skreśliło jakąkolwiek chęć ponownej wizyty. W subtelny sposób zaczęto kierować rozmowę na alkohol. Nie wytrzymałam i wybuchłam. Jak zupełnie obca osoba, może oskarżać mnie o alkoholizm? Mnie? Kobietę na stanowisku, wykształconą i świadomą? Powiedziałam, że nie życzę sobie takich insynuacji i wyszłam. Byłam tak wzburzona, że podjechałam do mojego ulubionego sklepu po kolejne butelki. Pani ekspedientka przywitała mnie z uśmiechem i zapytała czy przyszłam po to co zawsze. Poczułam się osądzona, więc poprosiłam o wodę i wyszłam. Skierowałam się do sąsiedniego małego marketu. Podeszłam do półki z alkoholem, przy której stało kilku chwiejących się panów, próbujących przekonać sprzedawczynie do wydania im wódki na zeszyt. Poczułam niesmak, więc wyszłam i udałam się prosto do domu. To był pierwszy dzień od miesięcy, kiedy naprawdę nie miałam co pić. Czułam się okropnie. Ból głowy powrócił jak wtedy, kiedy to wszystko się zaczęło. Nie mogłam podnieść się z łóżka. Ostatnie resztki świadomości – tej prawdziwej biły się z silną chęcią ukojenia bólu kolejną szklanką wina. Gdyby nie to, że wtedy nie miałam nic, kto wie gdzie bym była teraz. Obudziłam się i pojechałam do firmy, bo wiedziałam, że w szufladzie czeka na mnie to, o czym nie mogłam przestać myśleć przez pół nocy. Zabrałam to do domu i dostałam telefon, że w firmie czeka na mnie kontrahent, który ma kilka pytań odnośnie kontraktu. Zamarłam. Kompletnie nieprzygotowana, psychicznie i fizycznie wycieńczona – pojechałam. I choć spotkanie nie wypadło tak źle jak przewidywałam, poczułam się jak przegrana. Emocje wzięły górę. Zawsze byłam silna, ambitna, pewna siebie. Teraz widziałam siebie słabą i zagubioną. Wzięłam tę butelkę i wylałam całą zawartość. Usiadłam i zaczęłam analizować swoje życie. Dlaczego się tak stoczyłam? Dlaczego nie byłam w stanie sama zauważyć problemu? Dlaczego odrzucałam od siebie wszystkie sygnały, które informowały mnie o tym, że czas zrozumieć i przyjąć do siebie to, że nie jestem idealna i wcale nie muszę taka być?

Od tamtego dnia minęło wiele czasu. Nie ukrywam, że było ciężko. Szczególnie ze względu, iż początkowo byłam z tym wszystkim zupełnie sama. Najtrudniejszą walką była ta, którą stoczyłam sama ze sobą. Ta, której nikt za nas nie podejmie. Inni mogą nam w tym jedynie pomóc lub doradzić. Jeśli jednak sami nie uwierzymy w siebie i w to, że jesteśmy w stanie przezwyciężyć nawet największe przeciwności, to szanse na powodzenie tego starcia są niskie. Na własnym przykładzie wiem, jak trudno jest przyznać się, że nas to dotknęło. Codziennie widzimy dziesiątki lub setki ludzi – bogatych, biednych, pozornie szczęśliwych i tych, którzy potknęli się na swojej drodze. Alkoholizm najczęściej przypisujemy tym, którym się nie udało. A ja? Nikt nigdy by nie postawił na to, że sama tego doświadczę. Tak długo się przed tym broniłam i nie dopuszczałam do siebie tej myśli. Wmawiałam sobie, że ktoś może być uzależniony, ale nie ja. Wierzyłam, że ta jedna początkowo lampka wina to coś zupełnie normalnego i każdy tak robi. Po tym wszystkim udało mi się wrócić na dobrą drogą. Przez pierwsze tygodnie sama zorganizowałam sobie detoks. Zaczęłam lepiej się odżywiać i wychodzić na spacery. Dałam drugą szansę wizytom u psychologa. Otworzyłam się na świat i na ludzi, kończąc moją odwieczną pogoń za sukcesem. Teraz mam nowe marzenia. Chciałabym założyć rodzinę i realizować się na innych płaszczyznach, zobaczyć świat. Życzę wszystkim, którzy zmagają się z tym uzależnieniem siły i wiary w lepsze jutro. Dacie radę, musicie tylko chcieć i mieć wizję tego, że najlepsze jeszcze przed Wami. Pozdrawiam już teraz wolna i w końcu prawdziwie szczęśliwa.