Podobnie jak inne nałogi, patologiczny hazard jest bardzo podstępny i pojawia się niepostrzeżenie. Bardzo łatwo jest zacząć grać, a zdecydowanie trudniej przestać. Początki są niewinne: jedna lub dwie gry na rozluźnienie, dla rozrywki lub przyjemnego dreszczyku adrenaliny… Z czasem dana osoba oddaje się hazardowi coraz częściej, by w końcu stracić kontrolę nad swoim hobby. W tym momencie na samodzielne poradzenie sobie z tym problemem jest już za późno i należy bezwzględnie zgłosić się po poradę do specjalisty, który podpowie nam, jak przestać grać.
Odkąd pamiętam, lubiłem rywalizację i różnego rodzaju gry. Jako dziecko zawsze chciałem być najlepszy, a moje wyniki w różnego rodzaju zabawach wzrastały, gdy mogłem wygrać jakąś nagrodę. Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy kupiłem los na loterię lub spróbowałem gry na automacie. Tego typu rozrywka była dla mnie zupełnie naturalna – korzystałem z niej zawsze, kiedy miałem okazję. Oczywiście, jeśli tylko miałem na to pieniądze. Łatwo się domyślić, że im byłem starszy, tym częściej stać mnie było na podobne przyjemności. Miałem coraz wyższe kieszonkowe, coraz częściej w prezencie urodzinowym dostawałem gotówkę, od czasu do czasu znajdowałem również sposób na zarobienie kilku dodatkowych groszy. Zawsze towarzyszyła mi myśl: „A może uda mi się jeszcze pomnożyć tę kwotę?”. Kilka razy udało mi się wygrać kilka złotych i za każdym razem czułem ogromną satysfakcję. Raz nawet trafiła się nieco wyższa suma, która pomogła mi uzbierać pieniądze na nowy telefon. Ach, jaką czułem wtedy satysfakcję! Wydawałem się sobie taki dorosły i samodzielny, bo przecież zdobyłem tę kasę sam, i to w przyjemny sposób. Tego typu sukcesy tylko utwierdzały mnie w przekonaniu, że gry to świetna rozrywka, która ma same zalety. Nie nazywałem tego hazardem – to słowo kojarzyło mi się z szemranymi lokalizacjami i typami spod ciemnej gwiazdy grającymi w pokera na ogromne sumy. A ja przecież tylko kupowałem losy, wysyłałem konkursowe smsy i grałem na automatach.
Uzależnienie od hazardu z reguły ma niewinne początki. Gra jest sposobem na nudę, kolejną nieszkodliwą rozrywką, pomagającą zabić czas. Bywa, że do udziału w niej namawiają znajomi – wówczas stanowi towarzyską zabawę, urozmaicenie wspólnych wyjść i imprez. W takiej sytuacji część osób z pewnością szybko się nią znudzi, ale niektóre mogą szybko się „wkręcić”. Są to jednostki ze szczególnym zamiłowaniem do dreszczyku emocji i adrenaliny, która sprawia, że hazard jawi się im jako wyjątkowo atrakcyjna rozrywka. Takie osoby są szczególnie narażone na wpadnięcie w szpony nałogu. Dla niektórych gra staje się także sposobem na podreperowanie domowego budżetu. Kuszą ich łatwe pieniądze i możliwość zdobycia ich w przyjemny sposób. Nie zauważają, że wygrane zdarzają się stosunkowo rzadko, a gotówki raczej ubywa, niż przybywa.
W tym momencie mamy do czynienia z pierwszą fazą uzależnienia od hazardu – fazą zwycięstw. Hazardzista gra wówczas okazjonalnie, fantazjuje o wysokich wygranych i od czasu do czasu zdarzają mu się sukcesy, które powodują coraz wyższe pobudzenie. „Apetyt rośnie w miarę jedzenia”, wobec czego zakłady stają się coraz częstsze, a stawki coraz wyższe. Człowiek wierzy, że już zawsze będzie wygrywał, a hazard kojarzy mu się wyłącznie z pozytywnymi konsekwencjami.
W pewnym momencie zacząłem uważać, że straciłem swój fart. Wydawało mi się, że mam pecha, a w rzeczywistości grałem coraz bardziej ryzykownie, stawiając coraz wyższe sumy, a nawet pożyczając pieniądze od innych. Moja motywacja do grania wzrastała, a ja myślałem tylko o tym, żeby się „odegrać”. Ukrywałem problem przed rodziną, kłamałem, że pożyczyłem pieniądze kumplowi w potrzebie lub że moja firma coraz gorzej sobie radzi (oczywiście, z powodu kryzysu, a nie moich działań). Po kryjomu wydawałem oszczędności na inne cele, pożyczałem pieniądze od coraz większej liczby osób. Mógłbym nie jeść, nie spać i nie bywać w domu, byle tylko mieć czas na grę. Moje myślenie miało charakter magiczny – wierzyłem, że każdy kolejny los czy sms będzie właśnie tym, dzięki któremu naprawię swoją sytuację finansową. „Jeszcze wszyscy będą ze mnie dumni!” – powtarzałem sobie.
Po fazie zwycięstw przychodzi kolejny etap wpadania w szpony uzależnienia – faza strat. Gracz porywa się na coraz wyższe zakłady, przez co naraża się na coraz większe przegrane. Aby móc dalej grać, narusza oszczędności i pożycza pieniądze od znajomych. Nawet jeśli uda mu się zdobyć jakąś nagrodę, używa jej do spłaty chociaż części długów. Hazardzista oddaje się grze kosztem pracy i domu, okłamuje najbliższych i ukrywa swoje problemy. Jednocześnie wciąż liczy, że wkrótce trafi mu się „wielka wygrana”.
Oczywiście, nie dało się wiecznie oszukiwać żony i wszystkich dookoła. Z czasem rodzina zaczęła zdawać sobie sprawę z tego, co się dzieje. Odkryli brakujące pieniądze i doszły ich słuchy o części długów. Moja żona była zrozpaczona i zrobiła mi karczemną awanturę. Zapowiedziała, że jeśli nie przestanę grać, odejdzie ode mnie. Ale ja nie mógłbym przestać nawet, gdybym bardzo chciał. Czułem się winny, bezradny, ale jednocześnie wciąż myślałem tylko o kupieniu kolejnego losu lub wyrwanie się na kilka rundek gry na automatach. Im więcej miałem stresu, problemów, tym bardziej miałem ochotę na oderwanie się od tych wszystkich zmartwień. Osoby, które wcześniej pożyczały mi pieniądze, zaczęły natarczywie domagać się spłaty długów, a ja nie miałem z czego im oddać. Tym bardziej wierzyłem, że jedynym sposobem na rozwiązanie moich problemów może być jedynie wielka wygrana. Zwłaszcza, że w pracy zupełnie mi się nie wiodło. Teraz myślę, że winę za ten stan rzeczy ponosiło moje słabnące zaangażowanie. Wciąż chodziłem z głową w chmurach, nękały mnie obsesyjne myśli na temat gry, ciągle kombinowałem, jak zdobyć kolejne pieniądze, które mógłbym wydać na kolejne losy. Za kłopoty w pracy obwiniałem wszystkich, tylko nie siebie. Czułem się opuszczony, niezrozumiany i pokrzywdzony przez los. Od czasu do czasu nachodziły mnie wyrzuty sumienia i świadomość, że ponoszę odpowiedzialność za wiele ze swoich problemów. Wówczas jeszcze trudniej było mi poradzić sobie z emocjami, przez co czułem się wyczerpany i nie potrafiłem dostrzec szansy na jakąkolwiek pozytywna zmianę.
Trzecia faza uzależnienia od hazardu nazywana jest fazą desperacji. Chory zaczyna ostrzegać destrukcję, jaką w jego życiu wywołało początkowo „niewinne” hobby. Często na tym etapie traci pracę oraz doświadcza odrzucenia ze strony rodziny i przyjaciół, przed którymi już nie jest w stanie ukrywać swojego nałogu. Presja wierzycieli często pcha go do przestępstw, a to wszystko dodatkowo utwierdza go w przekonaniu, że nie ma innego wyjścia, jak… wygrać dużą sumę i w ten sposób się „odkuć”. Nękają go wyrzuty sumienia, bezradność, desperacja i narastająca panika. Czuje się jak w potrzasku i nie ma pojęcia, jak poradzić sobie z narastającymi problemami.
Jeśli wcześniej myślałem, że gorzej już być nie może, bardzo się myliłem. Dna sięgnąłem dopiero wtedy, gdy żona spełniła swoje groźby i wzięła ze mną rozwód. Wówczas nie miałem już dla kogo się starać, a negatywne konsekwencje mojego grania sięgnęły zenitu. Czułem się fatalnie, nie widziałem żadnego sensu życia. Miałem myśli samobójcze, zacząłem upijać się do nieprzytomności. Jednocześnie dalej ciągnęło mnie do hazardu. Podejmowałem żałosne próby hazardowej abstynencji, jednak z reguły kończyły się one niepowodzeniem. Nawet jeśli danego dnia w jakiś sposób udało mi się ani razu nie zagrać, w nocy nie mogłem spać, obsesyjnie myśląc o wygranych, które być może przeszły mi koło nosa. W tym momencie doskonale już wiedziałem, że nie gram dlatego, że „chcę”, ale po prostu „muszę” to robić. Uzależniłem się od adrenaliny, tego „haju”, który oferował hazard oraz pozytywnych emocji związanych z oczekiwaniem na wygraną. Jednocześnie już dawno granie przestało być dla mnie przyjemnością. Odczuwałem niemożliwy do przezwyciężenia przymus, który powodował ogromny dyskomfort i poczucie niemocy.
Wiedziałem, że taki styl życia nie może dobrze się skończyć. W mojej głowie pojawiła się myśl o poszukiwaniu pomocy. Na początku próbowałem ją ignorować, ale z czasem zdałem sobie sprawę, że jeśli tego nie zrobię, wszystko może bardzo źle się skończyć. Pewnego wieczoru wyszukałem w internecie stronę Anonimowych Hazardzistów i postanowiłem pójść na ich spotkanie. To była najlepsza decyzja w moim życiu. Jestem pewien, że grupa wsparcia uratowała mi życie. Nie było łatwo, ale dzięki dopingowi nowych przyjaciół i sile, jaką dawały mi ich doświadczenia, od kilku miesięcy nie mam nic wspólnego z hazardem. Wciąż od czasu do czasu nachodzą mnie myśli o tym, że jeden los nie jest przestępstwem, a może znacznie podreperować mój budżet. Przypominam sobie jednak o tym, ile straciłem przez hazard i staram się zdobywać pieniądze w bardziej pewny sposób. Znalazłem nową pracę i choć nie zarabiam kokosów, powoli spłacam moje długi. Mam świadomość, że jeśli wrócę do grania, to zniszczę swoje zdrowie na własne życzenie i bardzo zależy mi na tym, żeby już nigdy nie okazać podobnej słabości.
Ostatnią fazą patologicznego hazardu jest faza utraty nadziei. Wówczas następuje ostateczna destrukcja życia chorego: rozwód, utrata kontaktu z rodziną i przyjaciółmi, ogromne długi. Pacjent zwykle wpada w depresję, ma poczucie beznadziejności, a niejednokrotnie nawet myśli lub próby samobójcze. Na tym etapie ma jedynie cztery wyjścia: ucieczkę w inne uzależnienie (np. od alkoholu lub leków), więzienie, śmierć (poprzez samobójstwo lub z rąk wierzycieli) lub zwrócenie się po pomoc. Leczenie uzależnienia od hazardu odbywa się na podobnych zasadach, co terapia innych nałogów. Jedną z najbardziej skutecznych metod jest wspólnota Anonimowych Hazardzistów, która opiera swoje działania na Programie Dwunastu Kroków. W wielu ośrodkach leczenia uzależnień patologiczni hazardziści uczestniczą w tym samym programie psychoterapii, co inni uzależnieni, ale dodatkowo uczęszczają na oddzielne zajęcia poświęcone problemom specyficznym dla tego zaburzenia.